logo

Zagram komunistę

We wrześniu 1989 roku w kinie "Skarpa" odbył się Festiwal Filmów Roberta De Niro. Uczestniczyłem w tym niecodziennym (jak na ówczesne jeszcze polskie warunki) wydarzeniu. De Niro przyjechał wtedy do Warszawy i spotkał się m.in. ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego w Auditorium Maximum. W roli tłumacza wystąpił Wojciech Fibak, z którym amerykański aktor był zaprzyjaźniony. Napisałem wtedy artykuł o Robercie De Niro  p.t "Robert De Niro: Mr Perfection" oraz "Zagram komunistę" - relację ze spotkania studentów z aktorem (poniżej).

ROBERT DE NIRO — z pewnością jeden z bardziej: zajętych ludzi na świecie. Jak to się stało, że znalazł Pan czas i przyjechał do Polski? Zawsze bardzo chciałem przyjechać do Polski. Ten wyjazd został zaplanowany już w ubiegłym roku. Nie spodziewałam się, że w waszym kraju w ciągu kilku miesięcy nastąpią tak kolosalne zmiany. Dlatego tym bardziej się cieszę, że przyjechałem właśnie teraz. Jestem z wami całym sercem i popieram was we wszystkim co robicie.
Czy „De" przed nazwiskiem oznacza, że pochodzi Pan z arystokratycznej rodziny? Nie. Moje korzenie ze strony ojca wywodzą się z Włoch, a ze strony matki z zachodniej Europy: Irlandia, Holandia. Gdybym miał szlacheckie pochodzenie przed moim nazwiskiem "De" pisałoby się z małej litery.
Czy Martin Scorsese podczas realizacji „Taksówkarza" pozwalał Panu na improwizacje? Scenariusz Paula Schradera był tak genialnie skonstruowany, że właściwie nie pozostawiał wcale miejsca do improwizacji. Trzymaliśmy się tego, co on napisał.
Mówi się o Panu jako o następcy Jamesa Deana i Marlona Brando. Jaki jest Pański stosunek do tych aktorów? To znakomici aktorzy, ale w młodości fascynowali mnie także inni, np.  Clark Gable czy Spencer Tracy.
Czy scenariusz „Dawno temu w Ameryce" został napisany specjalnie dla Pana? Nie. Reżyser tego filmu, Sergio Leone, na początku myślał o kimś innym. Gdy spotkałem się z producentem Arnonem Milchanem, nie wiedziałem czy przyjmę tę rolę. Spędziliśmy wakacje na jachcie. Arnon codziennie podkradaj się do mojej kajuty i sprawdzał, ile stron scenariusza przeczytałem. Udawałem, że to mnie nie specjalnie nie interesuje i zostawiałem otwarty maszynopis wciąż na 30 stronie. W rzeczywistości scenariusz „Dawno temu w Ameryce'' tak mnie wciągnął, że przeczytałem go już w ciągu pierwszej nocy.
Czy role emigrantów w "Dawno temu w Ameryce" i w "Łowcy jeleni" są przypadkiem? Świadomy wybór. Postaci, które gram w tych filmach  są bardziej złożone. Ich odbiór Ameryki widziany jest przez pryzmat kultury, religii i tradycji kraju, z którego pochodzą.
Jak się Panu układała współpraca z Meryl Streep w „Zakochać się" (Falling in Love)? Meryl jest wspaniałą kobietą i znakomitą aktorką. Szczególnie, gdy występuje w komediach. Świetnie nam się współpracowało przy tym filmie.
Która rola jest Panu najbliższa? To trudne pytanie. Każda rola była inna. Myślę, że tej najważniejszej, największej  jeszcze nie zagrałem.
Jak przebiegały przygotowania do roli we "Wściekłym byku"? To była bardzo trudna rola. Żeby uwiarygodnić postać La Motty przytyłem    30 kilogramów. Pierwsze 5, 6 kilo było nawet przyjemnością, ale potem ciężką  pracą. Piłem dużo piwa, mleka, jadłem lody i dużo spałem, żeby — jak się obudzę — poczuć znów głód.
Podobno są dwie szkoły grania: do wewnątrz postaci i na zewnątrz. Pierwszą reprezentuje Dustin Hoffman, drugą — Robert Redford. A jaką De Niro? Każdy aktor jest inny, każdy ma swój styl. Najważniejsze jest, żeby być wiarygodnym na ekranie. A jaką metodą się to osiągnie — nie jest istotne. Czasem można więcej osiągnąć oszczędną grą niż szarżowaniem. Nie ma szkoły Hoffmana czy Redforda. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem.
Czy role drugoplanowe "Nietykalni", "Harry Angel" nie dyskredytują gwiazdora? Gdy czytam scenariusz i spodoba mi się tylko jedna scena, uważam, że warto dla niej wystąpić. Czasem o wiele trudniej jest zagrać rolę drugoplanową niż wiodącą. Do "Nietykalnych" musiałem zmienić swoją fizjonomię: 75 godzin trwało przygotowywanie mojej twarzy, żebym wyglądał jak Al Capone. Tak więc, nie było to tylko takie sobie wyjście na plan.
Jak przebiega Pana współpraca z reżyserami? Tylko raz pokłóciłem się z reżyserem Sergio Leonem. Chciałem, żeby mój przyjaciel, a jednocześnie producent filmu Arnon Milchan, zagrał maleńki epizod — kierowcę taksówki. Reżyser nie chciał się zgodzić i wtedy postawiłem wszystko na ostrzu noża. Teraz Arnon się odgraża, że w następnym filmie ja zagram kierowcę, a on tytułową rolę.
Czy to prawda, że przywiązuje Pan dużą wagę do szczegółów i potrafi opóźnić zdjęcia, gdy coś nie gra np. w scenografii? W „Dawno temu w Ameryce" jest scena, gdy dzwonię z budki telefonicznej. Po wejściu do środka zorientowałem się nie ma w niej tyle miejsca, ile powinno być. Okazało się, że to nie była oryginalna budka tylko zbudowana dla potrzeb filmu atrapa. Na moją prośbę wykonano wierną kopię takiej, jaka stoi na ulicy.
Czy lubi Pan fotoreporterów? Jestem do ich obecności przyzwyczajony. Nie lubię tylko, gdy starają się podejrzeć moje prywatne życie, gdy szukają sensacji, czatują na mnie na ulicy i robią zdjęcia bez mojej zgody. Wtedy przemieniam się we "wściekłego byka".
Jakie ma Pan plany na najbliższe miesiące? Kończę realizację filmu "Nie jesteśmy aniołami" (We're no Angeles) Neila Jordana. Potem w filmie "Nie bój się zła" zagram komunistę, który ścigany jest przez cała policję Stanów Zjednoczonych.
(relacja ze studenckiego spotkania z aktorem)
Notował: Sławomir Zygmunt, Politechnik, wrzesień 1989 Przeczytaj także "Robert De Niro: Mr Perfection"