To cytat z piosenki Eltona Johna, jednego z wykonawców, których słuchałem w młodości. Chciałbym nazywać przyjacielem Daniela, którego ja znam. Gdyby nie on, mój polonista Daniel Staszkiel, może zajmowałbym się dziś naprawianiem instalacji elektrycznych, a nie muzyką i dziennikarstwem. To on powiedział, że mam talent. I pokazał jak można żyć z godnością w najtrudniejszych nawet czasach. A pracę wykonywać z sercem, inwencją i życzliwością.
W Technikum Energetycznym na warszawskim Mokotowie spotkałem nauczyciela, na jakiego często nie mają szczęścia trafić ludzie w liceach, szkołach w końcu nastawionych na rozwój intelektualny. W ostatnim roku technikum dyrekcja chciała, by profesor Daniel Staszkiel przestał uczyć naszą klasę, ale on uparł się, że doprowadzi nas do matury i zrobił to. Po latach, gdy przypadkiem spotkałem go na ulicy, powiedział mi, że zrobił to ze względu na mnie. Powiedział też, że jako 15-latka wyłuskał mnie z grupy chłopaków i dbał o to, bym ucząc się w szkole technicznej, nie zaniedbywał książek, filmów, chodzenia do teatru, bo uważał, że „pisane jest mi pisanie”. To naprawdę fart spotkać kogoś, kogo człowiek obchodzi, komu nie jest obojętne, co podopieczny zrobi ze swoimi zdolnościami.
Daniel Staszkiel zwykle chodził w tweedowych marynarkach i prochowcach. Nosił też francuski beret, fantazyjnie przekręcony na bakier. Na tle szarzyzny PRL-u wyglądał niezwykle kolorowo. Beret bawił do łez chłopaków, zwłaszcza tych z zawodówki. Zdarzało się, że schowani w krzakach, pokrzykiwali za profesorem, gdy wychodził ze szkoły: „Czy to w zimie, czy to w lecie, poznać chama po berecie!”. Liczyli, że go wkurzą. Ale to nie ze Staszkielem. Choć to raczej tych krzyczących można by uznać za chamów i prostaków, nigdy nie zrobił awantury, nie próbował ich ścigać. Śmiał się tylko i konsekwentnie nosił swój malowniczy beret.
Dziś, po latach myślę, że beret był jak sztandar niezależności. Staszkiel nie prowokował, nie kreował się na bojownika czy nonkonformistę. Ale nie szedł na żadne zgniłe kompromisy. Swoje poglądy i wartości „nosił” równie naturalnie i konsekwentnie jak francuski beret. Kiedyś położył mi na ławce książkę obłożoną w gazetę. Pod koniec lat 70. XX wieku takie „okładki” były dla wtajemniczonych znakiem rozpoznawczym, że mają w ręku książkę zakazaną przez cenzurę. Wtedy profesor dał mi tomik Czesława Miłosza wydany przez Paryską Kulturę. Dzięki Staszkielowi poznałem też wiersze, te których nie było w programie, Zbigniewa Herberta, równie źle widzianego przez władze poety. Bo Herberta i Miłosza poważał, był przekonany, że powinienem ich twórczość poznać. Robił to, chociaż nauczyciel polecający zakazane lektury mógł wylecieć ze szkoły lub zgoła trafić do więzienia. Daniel nie zawahał się też zażądać od dyrektora szkoły zwrotu mojej recenzji filmu „Człowiek z marmuru”, którą dyrektor zdarł ze szkolnej gazetki. Do dziś go podziwiam za tę przedziwną łagodną niezłomność, pozbawioną bohaterskich demonstracji i męczeńskich póz.