Coraz częściej dziś człowiek czyta tekst i ma wrażenie, że sam to napisał. Od kilku lat bowiem panują w polskiej prasie dziwne zwyczaje. Cytuje się fragment jakiegoś artykułu nie podając źródła. Specjalizuje się w tym głównie tzw. prasa kolorowa. Ktoś powiedział coś w jakimś wywiadzie, co autor przytacza, ale komu i kiedy to zostało powiedziane uważa za nieistotne. Nikt mnie nie przekona, że wykorzystywanie cudzej pracy jest OK, więc domagam się od redaktorów sprostowań. Robią to bardzo niechętnie i tylko wtedy, kiedy autor wykazuje zdecydowanie i determinację w dochodzeniu swego. Tak było i w przypadku mojego tekstu o Joannie Rawik, którego fragment został wykorzystany (piórem Sylwii P.) w Nr 40 "Życia Na Gorąco" bez mojej zgody. Z wydawcą tego tytułu starłem się już po raz drugi. Dwa lata temu tygodnik "Na Żywo" wykorzystał bez pytania fragment mojego wywiadu z Romanem Wilhelmim (wtedy zrzynkę podpisała Agnieszka B.). Pewnie więc figuruję u nich na czarnej liście. Ale co tam! Przeczytajcie cały mój artykuł o Joannie Rawik, wspaniałej piosenkarce, autorce książek i fantastycznej kobiecie.
JOANNA RAWIK: NA POLSKĘ W SAM RAZ
Nie lubi hoteli. W hotelu każdy pokój jest bezosobowy, ale równocześnie odczuwa się w nim obecność tych wszystkich, którzy zamieszkiwali w nim wcześniej. Wprawdzie doktor Rawik z powieści Remarque'a „Łuk Triumfalny" traktował każdy kolejny pokój jak swoje mieszkanie, mimo usilnych starań, mimo że już chyba trzy czwarte swojego życia spędziła w hotelach, wciąż nie może się z nimi oswoić. Nie pomaga jej w tych usiłowaniach nawet to, że nazywa się Rawik i to z imieniem Joanna, które nosi bohaterka „Łuku Triumfalnego" - nomen omen - pieśniarka Joanna Madou - przekorna i kapryśna, bardziej nieznośna niż utalentowana. Gdy więc ma zamieszkać w hotelowym pokoju nawet na kilka godzin, stara się go po swojemu zaludnić. Nie oznacza to przestawiania mebli - najważniejsze to rozwieszenie różnych części garderoby, rozrzucenie ich nawet trochę niedbale. Przede wszystkim zaś strojów scenicznych, albowiem sukienka tak jak kobieta — powinna odpocząć.
Mieszka na dziewiątym piętrze w typowym warszawskim wieżowcu. Powolną windą marki Zremb wjeżdżam na górę i zastanawiam się, co ja tak naprawdę o niej wiem. Niewiele. Należę do innej grupy pokoleniowej i moje fascynacje muzyczne zamknięte są w innym świecie. Jak przez mgłę przypominam sobie opolski festiwal w 1969 roku, gdy śpiewała "Romantyczność" - swoją bez wątpienia najlepszą piosenkę. Tamten występ od razu podzielił publiczność na jej zwolenników i oponentów. Być może ze względu na nietypowy dla kobiety strój - biały frak - i fryzurę a la Chopin, a może ze względu na całkowity brak uśmiechu i cienką jak nitka sylwetkę. Umiejętności wokalnych nikt jednak nie mógł jej odmówić. Później z bardzo daleka dochodziły do mnie echa z jej piosenkarskich występów: czasem mignęła charakterystyczna sylwetka w telewizji: ostatnio doszedł głos z radia i właśnie dzięki radiu, dzięki audycjom o piosence francuskiej zacząłem jej słuchać. Z coraz większym zainteresowaniem.
Z Rumunii do Polski
Miasto Cernauti (Czerniowce) leży w północnej Rumunii. Przed druga wojną światowa był tam uniwersytet, filharmonia i okazały teatr, w którym grata Helena Modrzejewska. To właśnie w tym mieście, w rodzinie rumuńsko-polskiej przyszła na świat Joanna Rawik.
- Najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa - mówi Joanna Rawik - kojarzy mi się z uroczystością świętego Mikołaja, kiedy to w Domu Polskim, przy głównej ulicy lancu Flandor, wręczał dzieciom prezenty. Miałam wtedy pięć lat. Każde dziecko musiało odpowiedzieć Mikołajowi na jakieś pytanie, powiedzieć wierszyk lub zaśpiewać piosenkę. Siłą rzeczy ceremonia się przedłużała. Straciłam wtedy cierpliwość i zmusiłam ojca. żeby poszedł za kulisy i przyspieszył odnalezienie moich prezentów. Kiedy Mikołaj wywołał mnie na scenę, byłam już u kresu wytrzymałości. Rozbeczałam się haniebnie, co spowodowało natychmiastowe wręczenie mi paczki. Ta niecierpliwość stanie się na długo dominującą cechą charakteru Joanny Rawik.
Trudno powiedzieć, któremu z rodziców przyszło do głowy, żeby małą. chudą, chorowitą dziewczynkę zaprowadzić na przesłuchania do Conservatoriul de Musica si Arta Dramatica. Musiano jednak zauważyć w niej pewną muzykalność, bowiem została przyjęta. Jako najmłodsza uczennica, w wieku siedmiu lat, rozpoczęła naukę gry na skrzypcach w klasie Iona Pirleja, który był uczniem wielkiego kompozytora Georgu Enesću. I być może zostałaby wirtuozem, gdyby nie wojna. Rumunia ją przegrała i była tam sytuacja fatalna. Rodzice zdecydowali się wyjechać do Polski, w której wcale nie było lepiej, rozpoczął się czas wieców i pochodów, a w sztuce socrealizm. Ale skąd oni mogli o tym wiedzieć. Wylądowali we Wrocławiu. W Polsce Joanna zrezygnowała z nauki gry na skrzypcach. Kolejne zmiany pedagogów sprawiły, że zniechęciła się maksymalnie do tego królewskiego instrumentu. Rozpoczęła edukację w liceum ogólnokształcącym, i zgodnie z panująca wówczas modą wstąpiła do ZMP. Jednak jej niepewne pochodzenie nie pozwoliło na długo zasilać szeregów tej organizacji. Wyrzucono ją z hukiem, a w konsekwencji musiała także opuścić mury liceum. Zaangażowała się na krótko w charakterze maszynistki do wydawnictwa PAN Ossolineum. Potem w Kielcach była słuchaczem Studium Teatralnego utworzonego i prowadzonego przez Irenę i Tadeusza Byrskich. Występowała w teatrach łódzkim i lubelskim, ale wiedziała, że aktorstwo nie jest jej powołaniem. Podświadomie czuła, że dla niej najlepszą formą wypowiedzi będzie piosenka. W Lublinie z zespołem „Czarcie łapy" wygrała konkurs piosenki. Nie był to olśniewający sukces na skalę ogólnokrajową, ale był o tyle ważny, że postanowiła śpiewać zawodowo. I wtedy jeden z przyjaciół powiedział jej, że jeśli myśli o wypłynięciu na szerokie wody, musi stąd wyjechać, bo każdy artysta powinien sprawdzić się na prawdziwym, wielkim rynku, gdzie istnieje konkurencja, a Lublin niestety jej tego nie zapewni. Wzięła sobie mocno do serca te rady i wyjechała do Krakowa. Tam zaczęła się obracać wśród słynnej krakowskiej cyganerii, zaprzyjaźniła ze znanymi kompozytorami, poetami, pisarzami, co nie pozostało bez wpływu na jej ukształtowanie intelektualne. Jej pierwszym mężem został aktor Starego Teatru. Od pamiętnego konkursu lubelskiego specjalizowała się w piosence francuskiej. Śpiewała stylowe bergeretki, które znała jeszcze z dzieciństwa. W krakowskim klubie "Pod Jaszczurami" zaczęła pracować nad własnym repertuarem. Pomagali jej w tym: Tadeusz Śliwiak, Andrzej Kurylewicz i Lucjan Kaszycki.
Na początku lat 60. w Warszawie stały się modne radiowe giełdy piosenki, które odbywały się w kawiarni "Ewa". Edward Fiszer, dyrektor programu III PR, gdy ujrzał Joannę podczas jednego z jej krakowskich recitali, długo się nie zastanawiał. - Przyjedź do Warszawy, na giełdę - powiedział. Pojechała i od tego momentu rozpoczęła się jej właściwa kariera. W Warszawie od razu posypały się konkretne propozycje, między innymi stałej współpracy z "Podwieczorkiem przy mikrofonie", a "Podwieczorek" wtedy był kuźnią talentów. Coraz więcej czasu spędzała w pociągu między Krakowem a Warszawą. Małżeństwo w tym słynnym siódmym, krytycznym roku, faktycznie przestało istnieć. A jak się kogoś zostawia, to najlepiej zejść mu z oczu. Joanna więc przeniosła się na stałe do stolicy. Rozpoczęła regularnie nagrywać i występować. Powoli jej nazwisko stawało się znane.